Cóż, życie jakoś się toczy. Ruch ten coraz bardziej kwadratowy niż obrotowy, ale świeci słońce więc człowiek jakoś potrafi sobie poradzić. Umieram z powodu bezczynności i ciągłego oczekiwania - niebywałe jak "nicnierobienie" zasmuca i jedyne co wywołuje to jeszcze większe lenistwo.
Brzuch piwny zaczyna się odzywać, nie tak dawno kompletnie nie miałam ochoty na alkohol.
Nie chcę narzekać, trzeba iść dalej mimo, że jestem idealnym odzwierciedleniem człowieka - pecha. Mało się udaje, wiele się psuje a jeszcze więcej się kończy. Pozytywne myślenie odmienia wiele, ale skąd brać tą siłę ? Ostatnio trochę jej dostałam, czekam na więcej.
Studia ? Nie mam pojęcia jak odpowiedzieć na to pytanie. W tym tygodniu dowiem jak się bardzo zepsułam sobie pewny etap w życiu z powodu tego, że ważny był dla mnie ktoś, a nie ja. Nie żałuję, pewnie teraz zrobiłabym podobnie.
Przytulam się do poduszki, samotność wśród tłumu ludzi to nie tylko moja wina.
Para znajomych planująca zakup psa w czasie, gdy "moja para" też miała już posiadać malucha...nie ukrywam, że znów pojawiło się trochę chmur .